"Więc jest i szansa, że Wioletta Willas pojawi się na deskach Las Vegas za 10 lat"
Dwa miesiące temu kiedy wszyscy jeszcze byli wielkimi fanami Whitney Houston napisałem pierwszą część notki "... bo kocham nieboszczyków", nie sądziłem wtedy, że doczeka się ona tak prędko swojej kontynuacji. Bowiem oddawanie czci zmarłym artystom ewoluowało - wzniosło się na zupełnie nowy poziom.
Wszystko za sprawą, wg. niektórych, niesamowitego występu na festivalu Coachella Festiv. Bowiem obok znanym nam raperów pojawił się niewątpliwie legendarny, ale zmarły 2Pac. W pełnej krasie przechadzał się po scenie, rapując jak za dawnych czasów. Hologram artysty wyglądał "jak żywy". Media zawrzały - zrobiło się głośno. Bardzo szybko ideę podłapała najbardziej przedsiębiorcza, a raczej śmierćsiębiorcza rodzina w przemyśle muzycznym. Oczywiście chodzi o Jacksonów. Nie dość, że król popu ma wyruszyć w trasę koncertową , to jeszcze ze swoimi braćmi, za którymi nie przepadał. Czyż to nie cudowne?
Czyli na dobrą sprawę nie ma się co martwić, że odeszli od nas genialni Kurt Cobain, Amy Winehouse... Więc jest i szansa, że Wioletta Willas pojawi się na deskach Las Vegas za 10 lat (wiadomo Polska potrzebuje więcej czasu)... Czy to jednak nie zniszczy subkultury jaką niewątpliwie jest słuchanie "Dead Melodies"? Myślałem, że wydawanie "nowych" płyt nieboszczyków jest już przekroczeniem granic, ale przecież ja jakiś czas będziemy słyszeć o nastolatkach wybierających się na koncert fortepianowy Chopina...
PS. Czy to oznacza, że Madonna już teraz stała się nieśmiertelna O_O?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz