poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Austria goes Gaga!


Pod wiedeńską Stadthalle przybyliśmy kilka minut po godzinie dziesiątej. Ku naszemu zdziwieniu na miejscu była już dość duża grupka fanów. Ustawiliśmy się grzecznie w odpowiedniej kolejce. Po kilku minutach podszedł do nas pan z obsługi i oznajmił, że ta kolejka jest już zamknięta i mamy przemieścić się do drugiej, właśnie otwartej. Tak też zrobiliśmy... Mili ludzie oraz możliwość opuszczania swojego miejsca, sprawiły że czas oczekiwań minął bardzo szybko. Niestety problemy rozpoczęły się przy wpuszczaniu. Dosłownie chwila sprawiła, że wiedzieliśmy iż nie mamy szans na MONSTER PIT, mimo całodniowego koczowania pod halą. Pierwsza na halę została wpuszczona kolejka, która podobno była "zamknięta". Jednak podczas ruszenia tłumu w kierunku sceny, wąż ludzi stawał się coraz większy, na koniec kolejki ustawiali się kolejni fani. Tym sposobem potwory, które przybyły na miejsce o godzinie 17, miały większe szanse na miejsca w centrum sceny. Na szczęście nie było tak źle, bo my sami znaleźliśmy sobie miejsca tuż pod sceną. Boli jednak fakt, że straciliśmy jeden dzień pobytu w Wiedniu na niepotrzebne ślęczenie pod Stadhallą.

Jeżeli chodzi o sam koncert, no to cóż... Rada na przyszłość: NIE WYBIERAJCIE SIĘ NA MADONNĘ, DOPIERO PÓŹNIEJ NA GAGĘ! Zamek, który na zdjęciach wydaje się być naprawdę ogromny, okazał się być dość małych rozmiarów. To mnie dość rozczarowało. Nie inaczej jest z Monster Pit, które też ogromem nie zachwyca. Gaga wokalnie oczywiście w doskonałej formie! Niestety fakt, że na scenie nieustannie triumfuje średniowieczna budowla sprawia, że całe show w pewnym momencie staje się bardzo monotonne. Brakowało mi nagłej zmiany scenografii. Ha, nie zapomnijmy o wspaniałym kontakcie z publicznością! Nawet tekst piosenki "Scheisse" został zmieniony, tak by Wiedeńczycy nie poczuli się urażeni ("I don't Speak Austrian, but I can if you like").  Zdziwiło mnie troszeczkę nastawienie niektórych z publiczności, którzy notorycznie upominali skaczącą i bawiącą się młodzież.. Dla takich mam jedną radę: WYJAZD NA TRYBUNY SZTYWNIAKI!

Koniec końców cieszę się, że Born Thos Way Ball Tour zaliczyłem, jednak jestem pewien, że miesiąc temu zachwycony byłbym jeszcze bardziej. Dzisiaj mogę tylko powiedzieć, że było SPOKO - wtedy powiedziałbym CUDOWNIE. Jeżeli była by możliwość powtórki - zdecydowałbym się na MDNA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz